Mówiąc wprost jest masakra. Zwłaszcza dla aktorów, którzy grają głównie w teatrze. - Przemysław Bluszcz, pochodzący z Dobryszyc aktor, w czasach zarazy sobie poradził. Już wcześniej postawił na różnorodność. Ale wielu jego kolegów i koleżanek zastanawiało się, czy nie zacząć robić w życiu czegoś innego
Janusz Kucharski, Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.Burza wybuchła pod koniec ubiegłego tygodnia. Ministerstwo kultury ogłosiło listę dotacji w ramach Funduszu Wsparcia Kultury. A tam, oprócz firm zajmujących się organizacją koncertów czy zapleczem imprez, bardzo znane gwiazdy. Choćby discopolowe Weekend (520 tys. zł), Bayer Full (550 tys.), Igor Herbut (430 tys.) czy Bajm (430 tys.). W założeniu pieniądze miały trafić do ludzi kultury. Ledwie po kilkudziesięciu godzinach minister kultury, wicepremier Piotr Gliński wstrzymał wypłaty.
Jak wygląda sytuacja w kulturze w czasie pandemii? Spytaliśmy pochodzących z Radomska aktorów.
Pół procenta gwiazd
- Mam kilku kolegów, którzy utrzymywali się tylko z pracy w teatrze i w tej chwili naprawdę ciężko im związać koniec z końcem. A pomoc od państwa jest symboliczna, mówiąc eufemistycznie - mówi Przemek Bluszcz. Aktor o znanym nazwisku, grający w teatrze, filmach i serialach. I jak przyznaje, jemu jest łatwiej.
Większości zawód aktora kojarzy się ze sławą i gwiazdorskimi gażami za kolejne role. A skoro tak, to na pewno odłożył tyle, że przez pół roku może nic nie robić i żyć tak jak do tej pory. Tymczasem takich gwiazd w Polsce jest niewiele. Pozostali muszą zarabiać, żeby płacić rachunki, których w czasie pandemii przecież nie ubyło.
- Gwiazdorskie gaże